sobota, 8 listopada 2014


W życiu bo­wiem is­tnieją rzeczy, o które war­to wal­czyć do sa­mego końca. 
Paulo Coelho

Ludzie to jednak świnie. Przekonuję się o tym niemal na każdym kroku. Dlatego mój serwis z New Yorku postanowiłam ofiarować gołębiom. Projekt się udał! Ptaszki jadły, jadły i jadły, a były przy tym takie szczęśliwe... Aż w końcu przyszedł ktoś (człowiek) i cały serwis poszedł się je**ć. Może gdyby nie Coelho już dawno dałabym sobie spokój. Wróciła do koronek, czy sprayu. Na szczęście ten Homer naszych czasów, przywrócił mi wiarę w sens. Pracowałam 120 godzin bez zmrużenia oka i jest. Serwis. Cz. II.

wtorek, 5 listopada 2013

New York, New York

Wielkie Jabłko od zawsze mnie pociągało – postanowiłam więc wgryźć się w nie i wyssać wszystkie soki.
Przez długi czas, zastanawiałam się co zrobić, aby nowojorczykom żyło się lepiej. Wiemy, jak dużym problem jest głód w NY, na który w ogóle nie zwraca się uwagi. 

W końcu wpadłam na genialny pomysł – talerze! Teraz każdy nowojorczyk będzie mógł po prostu odczepić mój talerz od ściany i zjeść na nim ciepły posiłek.







Mission Complete - jak to mówią amerykanie.
Bon Appetit - jak mówią Francuzi.

PS. Dziwi mnie fenomen Banksyego, który słabe prace sprzedaje za astronomiczne kwoty. Wyjechał z Nowego Yorku, akurat wtedy gdy ja się tam zjawiłam…Przypadek?



niedziela, 28 kwietnia 2013

Dworzec Marzeń

Jestem właśnie po pierwszym dniu pracy nad koronką na dworcu. Dobrze, że ukochany mąż ma głowę na karku i porozmawiał z kim trzeba. A praca idealna - lekka i przyjemna, no i zawsze trochę pieniążków wpadnie, żebyśmy mogli wyjechać na kolejny festiwal.

Opowiem trochę o idei projektu, bo wiele osób zadawało mi dziś to pytanie. No cóż, pomyślałam sobie, że dobrze by było ocieplić wizerunek tego brzydkiego, modernistycznego budynku. Na dworcowej poczekalni często śpią przecież ludzie biedni i bezdomni. Być może dzięki mojej koronce poczują się jak w domu. Może będzie im ona przypominała o misce gorącej zupy na stole przyozdobionym koronkową serwetką i babci czule gładzących im włosy; mówiącej "jedz wnusiu, jedz". Bardzo bym chciała, żeby dzięki mojej pracy poczuli się lepiej, żeby wiedzieli, że jest ktoś, kto zawsze może im pomóc.

Myślę, że w przeciągu kilku dni skończę pracę. W zasadzie mogłabym to zrobić nawet dziś, ale ludzie z agencji chcieli "żeby się działo".

N.

sobota, 24 listopada 2012

glina

Już tak w życiu jest, że są dni gorsze i lepsze. Jak jest dzień lepszy, to masz wrażenie, że wszystko się udaje; koronki, ceramika, szablony, biżuteria dla miasta, street art dla dzieci, dla dorosłych i to w drzewach, co czasem robię. A jak gorszy to wiadomo. Kiszka. No i dziś był tak gorszy dzień. Przez glinę. Znowu. Zaczęło się od tego, że jak co dzień rano przeglądałam internet w poszukiwaniu inspiracji. No i wpadły mi w oko takie gliniane dzbanuszki. Piękne! Od razu zabrałam się do pracy... ale nic mi nie wychodziło.

Dzbanka nie zrobiłam, widać to nie był mój dzień. Z gliną w ogóle jest tak, że nie jest łatwo. Szczególnie na początku. Glina wymaga skupienia, odwagi, precyzji, siły, hartu ducha i dużej wyobraźni. Gdy zaczynałam było bardzo ciężko, na samą myśl, że muszę dotknąć tej obślizgłej, brudnej i śmierdzącej brei wymiotowałam. Dziś już jest lepiej, nawet to lubię. A gdy przychodzą gorsze dni, patrzę na to zdjęcie. Przypomina mi moją wyprawę do Torino, gdzie zrobiłam sobie swoją pierwszą wystawę zagraniczną. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że naprawdę kocham to co robię:)






Update: A jednak coś się udało. Słonik dla mojego męża, trochę go nawet przypomina;)



piątek, 23 listopada 2012

inspiracje

Dostaję wiele maili z pytaniem o to, jak w ogóle wpadłam na pomysł robienia koronek. Cóż odpowiedź na nie, nie jest prosta... Tak naprawdę, już jako mała dziewczynka - dwu, może trzy letnia - podkradałam babci serwetki i szyłam z nich ubranka dla lalek. To był chyba pierwszy znaczący moment w moim życiu, w którym pomyślałam sobie: "tak, chcę to robić! i... będę to robić!" 
Drugim, był chyba wyjazd do Ameryki Południowej, gdzie pojechaliśmy z mężem odpocząć od warszawskiego zgiełku. W połowie naszej podróży, z dala od cywilizacji, znajdując się jakieś 8 km. od Pikapau, zatrzymaliśmy się na nocleg przy Timbakau, w dorzeczu Amazonki, w rejonie Cikciupikciu. We własnoręcznie zrobionym szałasie z szyszek i mchu spędziliśmy bardzo miły wieczór... ale ciekawsze jest to, co następnego dnia, zaraz po przebudzeniu, ukazało się naszym oczom:

 


To pająk, który przez noc utkał swoją pajęczynę. Widok był niezwykły. Przypominałam sobie obietnicę daną przy babcinych koronkach i zrozumiałam, że nie ma już odwrotu. Tak, jak pająk utkał swoją pajęczynę w amazońskiej dżungli, tak ja, umieszczam swoje koronki w przestrzeni publicznej europejskich miast.

poniedziałek, 19 listopada 2012

coś pysznego...

Kochani,
Dostałam przed chwilą telefon od Marty, mojej koleżanki, jeszcze z czasów studiów. Marta pracuje teraz w Wedlu. Zaproponowała mi, żebym, wykorzystując swoje artystyczne umiejętności, zaprojektowała dla nich nowy Torcik Wedlowski. Zaraz zabrałam się do pracy, a o to jej efekty:




Jeszcze siedzi w piekarniku, ale myślę, że będzie pysznie! Najlepszym tego potwierdzeniem jest mój mąż, który właśnie wylizuje miskę po masie ;-)

Update:  :-D



N.

niedziela, 18 listopada 2012